Swojska obsługa
Muszę przyznać, że z wstępowania do małych sklepików i knajpek, by zobaczyć jaki poziom obsługi prezentują ich pracownicy, uczyniłam czymś w rodzaju hobby. Dziś w porze obiadu postanowiłam wypróbować pobliską pierogarnię.
Na pewno znacie ten letni widok: ulica w centrum miasta, a w sąsiadujących z nią kamienicach na parterze sklepy, sklepiki, butiki, kawiarnie, budki z zapiekankami i jadłodajnie. Ich obsługa stoi przed sklepem, wygrzewa się w słońcu i plotkuje.
Nie inaczej było przed wybraną przeze mnie miejscówką, która okazała się małym lokalem z trzema stolikami i ścianami w intensywnym, pomarańczowym kolorze, zdobionymi wyblakłymi od słońca obrazkami. Pierogi i inne produkty spożywcze leżały w blaszanych miskach, wyeksponowane w przeszklonej ladzie starszego typu. Wnętrze czyste i schludne, przypominające nieśmiertelne bary mleczne.
Nikt mnie nie przywitał, kiedy weszłam do lokalu. Z prostej przyczyny – nikogo tam nie było. Obsługująca bar pani stała na zewnątrz z koleżanką. Weszła zaraz za mną, ale niezbyt spiesznie. Porcję pierogów na miejscu, którą zamówiłam, nałożyła i podała sprawnie i szybko, ale również bez zbędnego entuzjazmu.
Pierogi okazały się bardzo smaczne. Zgodnie ze sztuką, pani obsługująca dotrzymywała mi towarzystwa stojąc za ladą i oglądając swoje paznokcie. Przez przeszklone drzwi nieśmiało zaglądała porzucona koleżanka ze sklepu obok. Po chwili przed lokal podjechał mały, dostawczy samochód, a jego kierowca – szczupły mężczyzna w t-shircie i krótkich spodenkach – wszedł pewnym krokiem do lokalu.
– SMACZNEGO PANI ŻYCZĘ!– zwrócił się do mnie na wejściu, pewnym, donośnym głosem.
– Bardzo dziękuję – odpowiedziałam.
– NO CO TAM GWIAZDA? – to pytanie zostało skierowane już do pani za ladą.
– Aaa, nic tam – odpowiedziała nieco spąsowiała pracownica. Nudy. Do domu bym poszła! – zakończyła z klasą.
Poczułam ukłucie wyrzutów sumienia, że jako klient nie dostarczyłam odpowiedniej dawki emocji.
– Do domu? To jeszcze trochę, jeszcze trochę… – kontynuował rozmowę przybysz. Chcesz zobaczyć małe kotki? – zagaił, trzeba przyznać, intrygująco.
– Jasne! – z entuzjazmem zadeklarowała pracownica.
– To chodź!
I poszli. Nie dziwię jej się – kto by nie chciał zobaczyć małych kotków?
Ja zostałam i spokojnie skończyłam pierogi już w samotności i ciszy. Pani powróciła na chwilę przed moim wyjściem i zdążyła jeszcze grzecznie mnie pożegnać. Na pierogi jeszcze wrócę, ale raczej wezmę je na wynos.